Co prawda już nie PRL ale też trochę czasu minęło bo akwaria gdzieś z pierwszej połowy lat 90, stawiałbym gdzieś okolice 94 bo na zdjęciach nie ma już filtra gąbkowego z brzęczykiem tylko wypasiony na owe czasy filtr wewnętrzny turbinowy
Na pierwszym zdjęciu akwa 72 litry.
Kolejne zdjęcie to chyba akwa 90l z gustownym oświetleniem DIY typu dwie żarówki 60W w plastikowej doniczce na kwiatki.
Ostatnie 200l (to chyba było robione nieco później - gdzieś koło 96-97 roku)
- 002.jpg
- (289.01 KiB) Pobrane 3989 razy
- 003.jpg
- (222.33 KiB) Pobrane 3989 razy
- 001.jpg
- (332.42 KiB) Pobrane 3989 razy
Hodowla roślin nie szła mi najlepiej, co zważywszy na oświetlenie chyba nie powinno dziwić. Z rybami nie było najgorzej. Nawet niektóre udało mi się rozmnożyć - najbardziej ucieszył mnie narybek barwinaków czerwonobrzuchych.
W miarę bezproblemowy start zawdzięczam tej książce:
którą mama jeszcze za czasów realnego PRL dorwała gdzieś w księgarni i jak to wówczas było w zwyczaju kupiła "na wszelki wypadek bo akurat była". Jako 6-7 letni gnojek wprawiałem się na sucho planując sobie obsady ryb itp. Książka od używania dosłownie się rozleciała. Gdzieś na strychu chyba mam jej resztki.
Dzięki temu zdobyłem jako takie podstawy i mocną awersję do ceramicznych zamków w akwarium.
Pierwszy zbiornik założyłem jednak kilka lat później, chyba w 4 klasie podstawówki pod wpływem wizyty u kuzyna, który miał 48litrów. Miał typowe akwarium tamtych czasów - zupa rybna plus sprzątanie raz w miesiącu polegające na wrzuceniu wszystkich ryb do dużego garnka i dokładnym wyszorowaniu wszystkiego. O cyklu azotowym oczywiście nie było mowy- na szczęście jego ryby też najwyraźniej o nim nie słyszały bo o dziwo nic mu od tego nie zdychało a
kryptokoryny mimo zupełnego braku oświetlenia sztucznego rosły jak szalone.
Pierwszy mój zbiornik 72 litry, potem 90 na końcu wreszcie 200. Wszystko akwaria ogólne, z których wówczas byłem bardzo dumny, obecnie patrząc na zdjęcia mam nieco mieszane uczucia
Zwłaszcza patrząc na jedno zdjęcie na którym 90 litrowe akwarium stoi na dwóch szafkach, które jak mi się przypomniały różniły się wysokością o jakieś 2 mm a granica szła w poprzek akwarium. Podkładka z puszystego ręcznika zrobiła jednak swoje i szkło nie pękło jakimś cudem.Widać im człowiek młodszy tym luźniej patrzy na sprawy BHP
Czasy nie były tak "ciężkie" jak w PRLu bo w sklepach można już było kupić to i owo ale i tak bazowało się głównie na znajomych i różnych giełdach akwarystycznych, których obecnie mi brakuje w mojej okolicy. W porównaniu z tym co jest obecnie to jednak mizeria bez ogórków - zwłaszcza w kwestii roślin. Do wyboru był nurzaniec,
moczarka, kabomba i amazonki.
Największa porażka - przywleczona skądś posocznica.Zgodnie z instrukcjami z jakiejś starej książki (chyba "Ryby w akwarium" Jakubowskiego) spaliłem wszystko a sprzęt odkaziłem lizolem (jak ktoś nie kojarzy co to jest to tu jest w miarę obrazowy opis:
http://www.szkolnictwo.pl/szukaj,Lizol).Na wszelki wypadek użyłem z 10 butelek więc w całym domu przez pół roku dzięki temu pachniało szpitalem i to nie współczesnym a takim PRLowskim w typowym wydaniu. Kto ma więcej niż 30 lat na pewno pamięta ten cudny zapach. Gumowy wąż do spuszczania wody, który leży na strychu, w co ciężko uwierzyć do dziś ma delikatny zapach tego odkażacza. To był jedyny moment w którym o mało co nie wyleciałem z domu razem z moimi akwariami.
Przygodę zakończyłem gdzieś w początkowych latach liceum. Ostatnia "aranżacja" to było akwarium zimnowodne ze złowionymi gdzieś jazgarzami. Żyły sobie przez kilka miesięcy tylko skubańce mimo dokarmiania zjadały się nawzajem. W końcu został duży i średni. Niestety duży próbując zjeść średniego zadławił się nim na śmierć i po tym zlikwidowałem akwarium na prawie 20 lat. Teraz muszę praktycznie uczyć się wszystkiego od nowa, zmiany w akwarystyce są praktycznie kolosalne.